środa, 30 sierpnia 2017

Z pamiętnika podróżnika - Wstęp

Kiedy postanowiliśmy wybrać się w naszą pierwszą podróż po Szwajcarii kilka lat temu, usłyszeliśmy kilka razy "Ale po co? Do Szwajcarii jedzie się przecież na narty a nie na wakacje"I tu właśnie nasi znajomi się mylili. To prawda, że jest to kraj, który w swojej ofercie zadowoli każdego, nawet najbardziej wybrednego narciarza (oczywiście za odpowiednią cenę ;) ) ale Szwajcaria to nie tylko stoki. To cudowny kraj alpejski, tak zróżnicowany, że można wracać tam w nieskończoność. Za każdym (dosłownie!) rogiem czeka nas coś nowego i fascynującego - od górskich przełęczy, poprzez maleńkie urokliwie miasteczka do tętniących życiem większych miast. Nie wiem, czy jest jeszcze takie miejsce, gdzie wspinając się na szczyt góry, można spotkać pasące się krowy na kilku tysiącach metrów, gdzie mówi się do nich i puszcza muzykę :) Bo zgodnie ze szwajcarską zasadą, im szczęśliwsza krowa, tym lepsze mleko!




Szwajcaria podzielona jest na tak zwane Kantony i dzieli się na części: niemieckojęzyczną, francuskojęzyczną i włoskojęzyczną. Niesamowite jest to, że jadąc przez kraj (który bądź co bądź jest dość mały, więc można to zrobić w ciągu jednego dnia) czujemy się, jak gdyby w trzech odrębnych państwach. Można to już zauważyć jadąc autostradą, kiedy to np. w okolicy Berna, stolicy Szwajcarii, nagle zamiast nazwy AUSFAHRT na zjazd z autostrady, widzimy francuski napis SORTIE. I analogicznie, jadą na południe napis ten zamienia się we włoskie USCITA. 
Jadąc do Szwajcarii pierwszy raz, nie miałam pojęcia, że tak to wszystko jest ułożone, że każdy Kanton w zasadzie rządzi się swoimi prawami. Szwajcaria raczej kojarzyła mi się z państwem podobnym do Niemiec, gdzie językiem urzędowym jest właśnie niemiecki. Prawda jest taka, że w Szwajcarii są ich aż 4! - niemiecki, francuski, włoski i retoromański. 
Co ciekawe, w części niemieckiej, mieszkańcy mają do tego swoje dziwaczne dialekty, będące mieszaniną niemieckiego, francuskiego, niderlandzkiego i jeszcze innych dziwnych języków, które są wręcz niemożliwe do zrozumienia przez osoby postronne. Ja nie potrafiłam wyłowić ani jednego słowa, które miałoby dla mnie sens, pomimo tego, że język niemiecki nie jest mi obcy. 

Jakiś czas temu, opowiadał mi mój znajomy, który jako student pracował na farmie pod Zurichem, że jego szef zdradził mu pewną historię. Gdy poznał swoją przyszłą żonę, która mieszkała we wsi obok, nie był w stanie się z nią porozumieć, gdyż oboje potrafili mówić tylko w swoim dialekcie. Żeby jakoś nawiązać ze sobą znajomość, musieli rozmawiać po angielsku, czyli w języku obcym dla obojga! Wyobraźcie sobie, że Kaszub mieszka we wsi obok Ślązaka i mówią tylko w typowych dla swojego regionu dialektach. Nie są w stanie się porozumieć. Dla mnie to jakoś niewyobrażalne, gdyż u nas w kraju mówimy przede wszystkim po polsku. Nigdy nie miałam takiej sytuacji, że nie potrafię się porozumieć ze swoim rodakiem...
Ale co by nie mówić, można Szwajcarom zazdrościć. Dzięki temu, że mają 4 oficjalne języki, większość z nich zna ich przynajmniej 2 i do tego świetnie mówią po angielsku. W części włoskiej być może ta znajomość jest słabsza, ale i tak dogadasz się znając niemiecki, francuski lub angielski. Można zresztą nabawić się kompleksów słysząc pytanie Chciałby pan rozmawiać po angielsku, włosku, francusku czy niemiecku?, gdy dla wielu Polaków znajomość jednego języka to już wielkie osiągnięcie ;)




Szwajcarzy żyją według ustalonych zasad, są mili i raczej skromni. Nie czują potrzeby afiszowania się swoją zamożnością (którą widać np.po wypasionym kamperze, którym przyjechali), więc nigdy nie czułam się gorsza w ich towarzystwie. Do perfekcji znanej w tym kraju, dbają o turystę, wiedzą bowiem, że przecież to dzięki niemu wypełnia się skarbiec.

Nie chciałabym Was zarzucić postem długości powieści, dlatego też postanowiłam podzielić moje wspomnienia z wakacji na kilka odrębnych opowieści wraz ze zdjęciami. Mam nadzieję, że znajdziecie tam ciekawe informacje na temat tego kraju, ludzi i miejsc, tak, żeby kojarzył Wam się nie tylko z kursem franka ;)  


Jeżeli chcecie wiedzieć co ma wspólnego pewna mała rybka o której kiedyś pisałam z naszym pierwszym kempingiem na którym się zatrzymaliśmy, oraz jaki nieproszony gość odwiedził nas w namiocie, zapraszam do przeczytania pierwszego posta oraz do obejrzenia galerii zdjęć. Dowiecie się również tego, jak naszej rodzinie udało się uciec przed sztywnymi szwajcarskimi regułami ;)
Link znajduje się poniżej:

http://malyswiatekpodrozuje.blogspot.com/2017/08/z-pamietnika-podroznika-czesc-1.html


Powiązane wpisy:
Maluchy pod namiotem
Wszystko co dobre tak szybko się kończy






poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Z pamiętnika podróżnika- Jezioro Bodeńskie


6.00 - pobudka w hotelu pod granicą polsko-niemiecką. Pozwalamy sobie na odrobinę szaleństwa zakupując śniadanie za 25zł od osoby. Wow! Dzieci nie płacą, więc możemy wszyscy spokojnie najeść się do syta przed podróżą.  Płatki, jogurcik, kompocik, kanapeczki - ależ te nasze dzieci mają spust! jak to mówi się w naszych stronach. 

Z Warszawy droga do granicy szwajcarskiej jest dość prosta, ale niemieckie autostrady, choć nie posiadające ograniczeń prędkości, mogą doprowadzić podróżującego do granic wytrzymałości. 
Ogromna liczba robót drogowych, korki, wypadki, sprawiają, że średnia zmniejsza się z kilometra na kilometr.

Jeżeli tylko lubicie i możecie tak zaplanować swoją podróż, lepiej jest wyjechać na noc i zdecydowanie w weekend (broń Boże nie w piątek) Zaoszczędzimy sobie i dzieciom sporo nerwów oraz benzyny, która chętnie pożerana jest przez nasze auto, gdy kilkanaście razy ruszamy i zatrzymujemy się w korku. My jadąc w sobotę, nie mieliśmy większych problemów, choć sporo czasu straciliśmy na wspomnianych wcześniej robotach drogowych. 


=


Nocleg



Noclegi w Szwajcarii są drogie jeśli chodzi o hotele. Jeżeli nie dysponujecie wypchanym portfelem, nie przejmujcie się, kemping jest tu wspaniałym rozwiązaniem nie tylko ze względu na oszczędność pieniędzy. Jest ich bowiem tak dużo, że powinny zadowolić każdego. Przygotowane specjalnie dla dzieci place zabaw, baseny, świetlice, przyciągają niezliczone ilości rodzin z pociechami w różnym wieku. 




Pierwszy kemping na którym zatrzymaliśmy się w tym roku to Fischerhaus w małej miejscowości Kreuzlingen nad samym jeziorem Bodeńskim, znajdującym się u podnóża Alp, na granicy Niemiec, Austrii i Szwajcarii. 





Szczególnie ukochali sobie go emeryci, którzy mają tu swoje domki i przyczepy na stałe, więc domyślam się, że spędzają tu całe lato a może i dłużej ;)





Rozrywka


Przepięknie położony kemping nie posiada wprawdzie swoich basenów, ale tuż za płotem, znajduje się ogromny kompleks basenowo-wypoczynkowy, do którego dostajemy darmowy wstęp. 
Idąc tam, spodziewaliśmy się kilku baseników i kawałka trawy do położenia swoich rzeczy. Teren i ilość atrakcji, które zobaczyliśmy, przerosły nasze najśmielsze oczekiwania!



E. nie omieszkała zaszaleć też na ogromnej dmuchanej piłce, razem ze starszymi dziećmi. Nie przeszkadzało jej to, że więcej razy leżała niż utrzymywała się na nogach. A co tam ;)



Brodziki dla młodszych dzieci.


Zjeżdżalnia od lat 6. Niestety dziewczyny musiały tym razem obejść się smakiem, ale tatuś nie omieszkał zjechać dwa razy, przy widowni w postaci nas dziewczyn :)


I mniejsza zjeżdżalnia WĄŻ, choć nie dla małych dzieci ze względu na swoje powykręcane ciało. 




Na kempingu


~Huśtawki!, krzyczy E. gdy idziemy umyć naczynia. Plac zabaw niestety nie jest zbyt duży, jest na nim mnóstwo dzieci, ale nasze małe szkraby wspaniale się na nim odnajdują. W piaskownicy znajdują się foremki ogólnodostępne oraz inne zabawki do piasku takie tak np. koparka. A więc możemy spokojnie myć naczynia, a dziewczyny szaleją. 
Mamy straszną ochotę na kawę, więc nalewamy szybciutko wody (spokojnie można pić kranówkę, nawet nieprzegotowaną), zbieramy dziewczyny z placu (co oczywiście nie jest takie proste) i udajemy się z powrotem na nasz biwak. Szybka kawka, do tego jakieś ciacho (eh przyznaję się, na wakacjach odchudzania nie ma) i wybieramy się na pierwszy spacer nad jeziorko.
Pomimo słońca i pięknej pogody, dziewczyny uparły się, by zabrać parasolki, które specjalnie zostały zakupione dla nich wyjazd. No cóż, w takich sytuacjach jestem w stanie ustąpić, więc paradują zachwycone kręcąc swoimi różowymi parasoleczkami niczym księżniczki po ogrodzie.



Parę metrów dalej, widzimy już takie oto widoki. Charakterystyczna fontanna, mnóstwo kwiatów i ogólnie panujący spokój. Słońce delikatnie muska twarz a zamykając oczy można przenieść się w inny świat. Oczywiście nie na długo, bo dzieci zaraz przypomniały nam o tym, żeby iść dalej ;)



~Co to za ptaszek mamusia? Zapytała mnie E. kiedy zeszliśmy bliżej nad jeziorko. Hmm. To jedno z wielu pytań jakie mnie czekają, na które nie znam odpowiedzi. Pewnie to jakiś znany gatunek, ale ja nie jestem niestety dobra w nazwach ptaków. A może Wy wiecie? :)



Spacer z naszymi dziewczynkami jest trudny. Dlaczego? A no dlatego, że co rusz znajdują się świetne place zabaw! Udało nam się ujść parę metrów, a za chwilę znów obie bujały się na huśtawkach na kolejnym z nich! 








W końcu udaje nam się dotrzeć do wieży widokowej, na którą wdrapujemy się i podziwiamy zachód słońca.





Powoli wracamy do namiotu. Spacer też dostarcza nam wielu wspaniałych widoków powoli chowającego się słonka za wodą.
Kiedy jesteśmy prawie przy naszym kempingu, słyszymy głośną muzykę dochodzącą z jednego z lokali.
~ O, muzyczka gra - zauważa E. Wejdziemy zobaczyć?
Zaglądam do środka i widzę, że odbywa się tam przyjęcie weselne. Tłumaczę więc obu dziewczynkom, że nie możemy wejść.
~A czemu? - dopytuje E.
Hmm. W głowie mam raczej obraz kanapki i kolejnej kawy lub co najmniej herbaty, ale szybko go przeganiam i przez następne kilka minut poświęcam się wyjaśnieniom kim jest pani młoda i pan młody oraz dlaczego dziś jest dla nich taki ważny dzień. Przyjmując taką wersję wydarzeń za prawdziwą, E. odsuwa się od wejścia do restauracji, choć niechętnie rezygnuje z wzięcia udziału w zabawie - leci właśnie znana jej piosenka, hit tego lata Despacito.



Zmęczeni i głodni po spacerze, pragnący jedynie jak najszybciej odpocząć i coś zjeść, dokonujemy odkrycia w namiocie w postaci nieproszonego gościa. Po głębszych oględzinach okazuje się, że jest ich więcej! O nie, chyba sprowadzili całą rodzinę! Widzę mamę, tatę, córki, synów i nawet ciotki! Cóż za wstrętne ślimaki bezskorupowe! Odpowiedzialne za to były pewnie krzaki, które znajdowały się tuż za naszym namiotem, no, ale, żeby w ciągu kilku godzin sprowadzić do naszego lokum całą rodzinę, to było już za wiele! 
Mój mąż potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy musi pozbyć się naprawdę nieprzyjemnego gościa. Taki ślimak to dla niego pestka. Ja natomiast odwróciłam się i nie patrzyłam, jak zbierał jednego po drugim do reklamówki. To zbyt wiele na moje delikatne nerwy.
~O! Tu jest! krzyczy nagle J. No nie! Teraz to już przesadzili. Myśląc, że już pozbyliśmy się wszystkich, zobaczyłam jeszcze jednego. I to gdzie? Na torebce z moją ukochaną kawą! A sio wstrętne ślimaki!

Kolejnego dnia niestety nieproszeni goście powrócili. Pozastawialiśmy więc każdą, nawet najmniejszą dziurkę, by nie miały jak wejść i problem z gośćmi skończył się. Przynajmniej na tym kempingu ;) 


Niedziela

Zmiana pogody i deszcz. Zimno. Aż nie chce się wychodzić z namiotu. Brr. Kiedy jeździliśmy na kemping bez dzieci, w takie dni lubiliśmy siedzieć pod cieplutką kołderką i nadrabiać zaległości w filmach. No cóż, nie tym razem. Dziewczyny pytają co będziemy robić. Wyciągamy więc przygotowane na tę okazji zabawki i mąż próbuje je zająć czymś ciekawym. Ja gotuję dla nas coś pysznego.

15.30 - wychodzi nieśmiało słonko. Hurra! Można wyjść z namiotu. Dobrze się składa, bo dziewczynki właśnie wstały ze swojej poobiedniej drzemki. 
Szykujemy się i biegniemy zaliczyć kolejne place zabaw. Czas jest tu na wagę złota - prognoza niestety nie jest zbyt optymistyczna.

Poniedziałek

Będąc jeszcze w Polsce, zakupiliśmy przez internet bilet do pobliskiego akwarium, znajdującego się w miasteczku Konstanz. Aby do niego dotrzeć, należy przekroczyć pieszo granicę szwajcarsko-niemiecką, gdyż owa miejscowość znajduje się już w Niemczech.

https://www.visitsealife.com/de/en/constance/





Do akwarium zrobiliśmy sobie spacer, idąc od kempingu jakieś 3-4km wzdłuż jeziora. 



Rodzinny piknik na trawie to częsty obrazek jaki można spotkać.



Również i krowy to częsty widok, nawet w najmniej spodziewanym miejscu takim jak deptak przy jeziorze. Odpoczywające w cieniu zwierzęta, przyglądają się turystom :)

Udaje nam się dość szybko dotrzeć do celu, nawet dziewczynki chcą już być na miejscu, więc place zabaw omijamy tym razem wielkim łukiem. 



Sealife, to akwarium, które przypomina wrocławskie afrykarium. Jest to jednak miejsce typowo związane z wodą, nie jest połączone z zoo.




Wszystkie akwaria, zrobione są w sposób przyjazny dla dzieci, są bowiem przeszklone aż do ziemi. Tam, gdzie nie było to możliwe, znajdują się stołeczki, by mogły stanąć wyżej. 


Ciekawa sceneria wokół akwariów sprawia, że całość jest spójna i przyjemna dla oka. 


I tu cel naszej wyprawy - spotkanie z ukochaną rybką Nemo i Dory :)





Przeszklony tunel z rybami i żółwiami pływającymi nad naszą głową. Kto jeszcze nie był, może wybrać się do Wrocławia i poczuć podobną przygodę.


Świat pingwinów. 


Przy wyjściu z akwarium, znajduje się jak to w takich miejscach bywa, sklepik z pamiątkami. Wybieramy więc po żółwiku i udajemy się na kemping. Dziewczyny zadowolone, ale tak zmęczone, że padają na siedząco w przyczepie rowerowej ;)

Po południu zaliczamy szaleństwo na basenach :))

Wtorek

No cóż. Widząc prognozę na kolejne 3 dni, postanawiamy zebrać się wcześniej i cały nasz dobytek przenieść bardziej na zachód - do Lozanny. Tam pogoda ma być dużo lepsza. 

8.05 - pobudka. Spokojnie szykujemy się do wyjazdu. Co parę minut świeci  słońce na przemian z padającym lekko deszczem, takim typowym kapuśniaczkiem. 
Nie wiem dlaczego, czy dlatego, że byliśmy odurzeni tym świeżym powietrzem, czy zaaferowani pierwszymi dniami pobytu z dziećmi, ale jakoś nie dotarła do nas informacja na szlabanie, mówiąca o tym, że między 12 a 14 jest przerwa... 
Nie przyszłoby mi do głowy, że w tych godzinach nikt tam nie pracuje (co jest ok, niech sobie mają przerwę), ale przede wszystkim wstrzymany jest jakikolwiek ruch samochodowy poprzez zablokowanie wszystkich wjazdów i wyjazdów z kempingu! 

12.20 Stoimy przed szlabanem, dziewczynki na szczęście usnęły. Zła jestem na siebie, że jakoś nie przetworzyłam tej informacji, że przerwa oznacza całkowity paraliż ruchu. Mając w perspektywie 1.5h godziny czekania, oznaczającego nic innego jak bezproduktywne siedzenie w samochodzie (podczas, gdy moglibyśmy być już w połowie drogi do Lozanny) siedzimy i kombinujemy co tu zrobić

12.30 Podjeżdża kamper z Wielkiej Brytanii. What the f...! -słyszymy piękny królewski akcent wkurzonego Anglika, który właśnie podszedł do szlabanu i zorientował się, że nie będą mogli jeszcze przez 90 min się zameldować. 
Mów mi więcej - pomyślałam. Co my mamy powiedzieć? Oni dopiero przyjechali, mogli spokojnie posiedzieć w swoim domku na kółkach, pospacerować, podczas, gdy my siedzimy i tracimy czas.

12.40 
~Musimy coś zrobić, mówię do męża. To niemożliwe, że my sprytni Polacy nie potrafimy znaleźć jakiegoś rozwiązania.
~Zaczekaj z dziewczynami, mówi wreszcie.
Po 5 minutach wraca. 
~Widzisz tamten boczny szlaban? Da się go ręcznie podnieść. Biegnij tam i poczekaj, ja podjadę a ty szybko podniesieś i wskakuj do auta!

No cóż. Dobrze, że dzieci spały. Dla konserwatywnych Szwajcarów, zwłaszcza tych starszych, nasze zachowanie było nie do pomyślenia. Mieliśmy pecha, że akurat przy swoim domku obok tego nieszczęsnego szlabanu, pojawiła się pani, będąca również jedną z pracownic kempingu. Razem z mężem nakładała mięso na grilla. Gdy pani zobaczyła mnie podnoszącą szlaban, wyskoczyła z pogrzebaczem i krzyczała po niemiecku, że nie wolno i takie tam. Zdążyłam tylko odburknąć, że przepraszam, ale nie mam zamiaru czekać 1.5h z dziećmi, aż łaskawie go tworzą, na co ona wściekła odpowiedziała, że oczywiście ją to nic nie obchodzi. 
Udało nam się uciec, a pani podeszła do szlabanu i zablokowała go jakimś kawałkiem metalu. Byliśmy wolni!

Kemping w Kreuzlingen jest przyjemny i przede wszystkim pięknie położony. Możliwość skorzystania z kompleksu basenowego jest również jego sporym atutem. Jeżeli kiedykolwiek się tam wybierzecie i w recepcji zobaczycie zdjęcie czteroosobowej rodziny z napisem - TYCH LUDZI NIE WPUSZCZAĆ- będziecie wiedzieć, kto to jest. My w każdym bądź razie jesteśmy u nich spaleni ;)